Duffy - "Rockferry" (2008)

 

   Wstyd mi się do tego przyznać, ale Duffy, którą w 2008 roku okrzyknięto „następczynią Amy Winehouse”, w czasach, gdy ta filigranowa blondynka zdobyła uznanie na całym świecie, odkryłam… całkiem niedawno. Oczywiście arcy popularny singiel „Mercy” był mi znany, jednak nie miałam pojęcia, kim jest jego wykonawczyni. Może „winą” za taki stan rzeczy obarczę wspomnianą Amy Winehouse, w którą byłam (i wciąż jestem!) tak zapatrzona, że moja uwaga nie była w stanie skupić się na innych artystkach nawiązujących stylistyką do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku? ;) Na usta (a raczej na klawiaturę) ciśnie mi się od razu chęć tłumaczeń… ;) Uwielbiam muzyczną stylistykę lat 60., a Amy była chyba najbardziej charakterystyczną współczesną przedstawicielką tamtych klimatów.

Niezależnie od powodów mojej ignorancji, niewiedzy, jedno trzeba przyznać: wiele straciłam.

Z drugiej strony, jak to się mówi, co się odwlecze… ;) Nie uciekło, nadrabiam, właśnie przyszedł na to czas! :) 



   A skoro o latach sześćdziesiątych mowa, należy wspomnieć o muzycznym programie pochodzącym właśnie ze wspomnianych lat: „Ready Steady Go!” - gdyby nie on, a raczej kaseta z nagraniem programu, którą  młodziutka Duffy (wtedy jeszcze Aimee Anne Duffy) odkryła w domu swojego taty… Tak, to właśnie w tamtym momencie przyszła wokalistka zakochała się w brzmieniu lat sześćdziesiątych minionej epoki. 

Jeszcze przed nagraniem debiutanckiego „Rockferry” (pierwotnie ukazał się na rynku 3 marca 2008 r. - w przededniu moich szesnastych urodzin!) na Duffy spoczywała wielka presja społeczeństwa, a to za sprawą jej udziału w programie „Wawffactor”, walijskiej alternatywy „Idola”. Jeszcze wcześniej udzielała się w przeróżnych zespołach muzycznych, ale to właśnie rok 2003 i jej udział w programie zaowocował przełomem – Duffy zajęła we wspomnianym programie drugie miejsce. Prace nad debiutanckim „Rockferry” trwały pięć długich lat, co ciekawe, wspomniane przeze mnie na samym początku „Mercy” powstało jako… ostatnie („Czułam, że czegoś brakuje, a „Mercy” było tym brakującym elementem”). I w tym miejscu należy przytoczyć jeszcze jedno nazwisko: mowa o Bernardzie Butlerze, byłym gitarzyście Suede, którego wokalistka poznała przypadkowo – wynajmowali wspólnie mieszkanie. To właśnie on jest współautorem oraz producentem największego przeboju w karierze wokalistki: „Mercy”. 

Duffy:

„Tak naprawdę jeszcze do niedawna zupełnie nie interesowałam się muzyką. Dorastałam na prowincji północnej Walii. Nie miałam pojęcia, kim jest Bernard Butler, z którym nagrałam płytę, i kompletnie nie orientowałam się we współczesnych trendach. Zawsze bardziej inspirowała mnie przeszłość. Byłam zafascynowana seksualnością Micka Jaggera, a najnowsza muzyka to dla mnie wczesne piosenki Oasis”. 



„Mercy” ukazał się na singlu 11 lutego 2008 r., jako drugi, zaraz po wydanym 3 grudnia 2007 r. „Rockferry”. No i się zaczęło. Nie sposób wymienić tutaj wszystkich nominacji, które wokalistka otrzymała za sprawą tego utworu (chociażby nominacja do Grammy za Najlepszy żeński występ popowy). „Mercy” wylądowało na 1. miejscu brytyjskiej listy przebojów, mało tego, utrzymywało się na szczycie tejże listy przez pięć tygodni (!), a co za tym idzie, utwór uzyskał trzecią lokatę pod względem najlepiej sprzedających się singli w Wielkiej Brytanii – stan na 2008 rok (sprzedano ponad 500 000 kopii). Duffy została pierwszą od dwudziestu pięciu lat walijską wokalistką, której singiel zdobył pierwsze miejsce. Śladem brytyjskich słuchaczy poszła reszta świata – „Mercy” uzyskało status światowego hitu. Jak wspomniałam – „Mercy” było tym brakującym elementem, i w tym przypadku potwierdza się to słynne: ostatni będą pierwszymi. Muzycznie utwór wyróżnia się na tle pozostałych – jest „żywy”, przepełniony energią, wręcz taneczny, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości na albumie, która charakteryzuje się spokojnym tempem, a w niektórych przypadkach wyczuwalna jest nawet otoczka mroku...





Duffy:

„Tekst piosenki opowiadał o uczuciach do kogoś, czy to romantycznych, czy po prostu o chemii, której nie chcesz i rozpaczliwie pragniesz się od tego uczucia uwolnić”. 

„Rockferry”, singiel numer jeden, który zresztą otwiera album – i tutaj, być może, zaskoczę: to nie arcy przebojowe „Mercy” (które bardzo lubię!) wywarło na mnie największe wrażenie, ale wspomniane „Rockferry”, które zresztą nadało tytuł debiutanckiemu albumowi wokalistki. A muzyka… Ta wspaniała partia instrumentalna, dzięki której od razu zrozumiałam, że mam do czynienia z muzycznym wehikułem czasu, który przeniósł mnie do lat sześćdziesiątych! Już pierwsze sekundy sprawiły, że oniemiałam. Mało tego – „Rockferry” to jeden z najpiękniejszych, najlepszych utworów, jakie kiedykolwiek dane mi było usłyszeć! Toż to muzyczne ARCYDZIEŁO!

Autor opinii, która znalazła się na łamach serwisu MusicOMH.com zdecydowanie podziela moje zdanie:

„Niesamowicie dobrze wykonuje piosenkę, wlewając dramatyzm i emocje w tekst, mistrzowsko budując kulminację utworu”. 

„Spin Magazine” umieścił utwór na liście Dwudziestu najlepszych piosenek 2008 r., z kolei „Time” uplasował ją na dziewiątym miejscu w swojej pierwszej dziesiątce najlepszych utworów 2008 r. 

„Rockferry” opowiada o miejscu, w którym mieszka babcia wokalistki (Rock Ferry, na potrzeby utworu przemianowane na „Rockferry”). 




Należy dodać, że na półce z płytami, posiadam rozszerzoną wersję debiutu Walijki, czyli „Rockferry Deluxe Edition”, która ukazała się w listopadzie 2008 r., a do podstawowej wersji, na której zamieszczono dziesięć utworów, dodano drugą płytę – łącznie: wersja rozszerzona posiada aż siedemnaście utworów. Płytę promowało aż pięć singli: „Rockferry”, „Mercy”, „Warwick Avenue”, „Stepping Stone” (ukazał się 1 września 2008 r.) oraz „Rain on Your Parade" (17 listopada 2008 r. - utwór znalazł się na rozszerzonej wersji). 

„Warwick Avenue” (singiel numer trzy, wydany 26 maja 2008 r. Oczami wyobraźni widzę tę aleję), „Delayed Devotion” (jestem zakochana w tym przejściu, które po raz pierwszy słyszalne jest w trzydziestej ósmej sekundzie utworu), „Serious” (toż to kalka z lat 60.!), „I’m Scared” (zaśpiewany nawet przez… Britney Spears (!) na jednym z koncertów), „Oh Boy”, „Rockferry” oczywiście, „Hanging on too Long”, „Mercy”… Nie ma to sensu – musiałabym wymienić większość utworów z płyt (wliczam w to wersję deluxe); tak,  właśnie podjęłam nieudaną próbę wymienienia kilku ulubionych utworów z debiutu dwudziestoczteroletniej (tyle lat liczyła sobie w 2008 r.) wokalistki. 




Album zachwyca od samego początku do ostatniego dźwięku. Nie ma na nim zbędnych utworów, nawet momentów. Tak, zachwyca – to najlepsze określenie tego, co czuję za każdym razem, gdy wsłuchuję się w zaproponowaną przez Duffy muzykę, jej wizję lat sześćdziesiątych. 



Ten chropowaty, ale z drugiej strony – słodki, dziewczęcy wokal, orkiestrowe aranżacje utworów: sekcja dęta, itp… Brak mi słów, tego trzeba posłuchać! I choć Duffy nie lubi porównań do Amy Winehouse, to pierwsze, co „rzuciło” mi się na myśl, gdy wysłuchałam albumu – mało tego, podobnie jak Amy, jej kariera zakończyła się zbyt szybko… :( Tragiczne wydarzenie, jakie miało miejsce po ukazaniu się drugiego albumu Duffy zaważyło na jej dotychczasowym życiu – przestała tworzyć nowe utwory. Ale to nie czas i miejsce na tę opowieść.



   „Rockferry” otrzymał nagrodę Grammy za Najlepszy Album Pop 2008 r. Płyta zajęła czwarte miejsce w kategorii Najlepiej sprzedających się albumów  w 2008 r. – dane pochodzą od Międzynarodowej Federacji Przemysłu Muzycznego (ponad OSIEM MILIONÓW sprzedanych egzemplarzy!). W 2010 r. „Rockferry” otrzymał również zaszczytną nominację do nagrody Brit Awards w kategorii Najlepszy brytyjski album ostatnich trzydziestu lat. Z kolei w tym samym roku został sklasyfikowany na dwudziestej drugiej pozycji listy Najlepiej sprzedających się albumów lat 2000. w Wielkiej Brytanii. 



No cóż, nic dziwnego, bo przecież: „Gdy Duffy śpiewa, Aretha Franklin się uśmiecha” – gdzieś w odmętach internetu trafiłam na takie zdanie, z którym trudno się nie zgodzić. Ach… Duffy nie lubi również porównań do Arethy. Podobnie sytuacja ma się z porównaniami do Dusty Springfield. Z czego wynika jej niechęć do koleżanek po fachu? Przecież to bardzo zaszczytne porównania. Natychmiast spieszę z wyjaśnieniami: Duffy to buntowniczka. Nie chce porównań. 



„(…). W ten sposób przyczepiają mi etykietkę, ignorując moją artystyczną wizję, moje zmagania i determinację. Dlaczego miałabym chcieć przypominać kogoś innego? Wcale mi na tym nie zależy. Chcę być sobą. To bardzo zniechęcające, kiedy nieustannie słyszę, do kogo jestem podobna albo kogo przypominam swoim brzmieniem”. 

No, chyba, że mówimy o Dianie Ross czy Otisie Reddingu. ;)

„Niektórzy ludzie potrafią rozpoznać, czyja twórczość jest mi bliska. Kiedy porównano mnie do Diany Ross, odebrałam to jako prawdziwy komplement. Ktoś inny napisał, że jestem kobiecą wersją Otisa Reddinga, co również sprawiło mi przyjemność, bo to mój wielki idol”. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Defekt Muzgó - "Wszyscy jedziemy..." (1991)

Megadeth - "So Far, So Good... So What!" (1988)

Adele - "30" (2021)