Adele - "30" (2021)

 

 Właśnie mijają pierwsze dni nowego, dwa tysiące dwudziestego piątego roku. A jak to się ma do artystki, o której twórczości chcę dziś napisać? Już spieszę z wyjaśnieniami: dwa lata temu, w pierwszych dniach dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku, postanowiłam wziąć na tapet najpopularniejszy album Adele a zarazem jedną z najlepiej sprzedających się płyt XXI wieku.

O co chodzi z tą moją wzmożoną ochotą na rozkładanie na czynniki pierwsze twórczości tej brytyjskiej wokalistki w początkach nowego roku? Nie mam pojęcia. 



   Cofnijmy się do 19 listopada 2021 r. To właśnie wtedy, po sześciu latach oczekiwania (pierwotnie album miał ukazać się w 2020 r., jednak pandemia przekreśliła te wielkie plany), światło dzienne ujrzał następca albumu „25” – „30”. Dla niewtajemniczonych – nietypowo brzmiące tytuły albumów artystki znajdują swoje odzwierciedlenie w jej wieku. 

I tak kolejno po: „19”, „21”, „25”, trzydziestoletnia wówczas Adele wydała swój – póki co – ostatni, czwarty album w karierze, „30”. 



Minęły już blisko cztery lata od wydania ostatniej propozycji artystki, a pamiętam, jakby to było zaledwie wczoraj… Jak ten czas pędzi! Czwarty album wokalistki zawiera dwanaście nietypowych utworów. Kluczowy jest tutaj wyraz „nietypowych”. O gustach się ponoć nie dyskutuje, ale z pewnością każdy, kto zapoznał się z twórczością Adele zgodzi się ze mną ze stwierdzeniem, iż „30” znacznie wyróżnia się na tle jej poprzednich dokonań. A czy to źle? Patrz wyżej: każdy ma swój gust. Jedno można też stwierdzić z pełnym przekonaniem: nie jest to album przeznaczony dla ucha masowego odbiorcy. Nie ma tutaj przebojów w typowym rozumieniu tego słowa. 

Nie jest ani prosto, ani radiowo, ani wesoło – wręcz przeciwnie. Są trudne emocje. To album, w którym artystka obnaża się przed słuchaczem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. 

To album, w którym artystka mierzy się z bolesnym rozstaniem z ojcem swojego dziecka (w 2021 r.   został sfinalizowany rozwód Adele i Simona Koneckiego).

Jak sama przyznała:


„To płyta o autodestrukcji, zrozumieniu siebie i nowym początku”.



Jest intymnie. I to do tego stopnia, że gdy do naszych uszu zaczyna docierać utwór „My Little Love” czujemy się tak, jakbyśmy wkroczyli w prywatność nie tylko samej artystki, ale nawet jej… dziewięcioletniego wówczas syna. Słuchacz odnosi wrażenie, że siedzi na kanapie w domu wokalistki, w jej prywatnej przestrzeni, i przysłuchuje się jej rozmowie z dziewięciolatkiem. Przynajmniej ja się tak czuję za każdym razem, gdy odtwarzam ten utwór. Siedzę razem z nimi, jednak ja w innym miejscu, jestem niewidzialna, i dobrze, bo gdyby domownicy zdołali dostrzec moją obecność, nie byłoby za wesoło, delikatnie mówiąc… Rozmowa Adele z synem ma niezwykle intymny przebieg. Wyciska łzy z oczu…

„Easy on Me” jest pierwszym singlem promującym ostatnie wydawnictwo wokalistki. Po nim ukazały się jeszcze dwa: „Oh My God” (19 listopada 2021 r.) oraz „I Drink Wine” (4 listopada 2022 r.). „Easy on Me” ukazał się na rynku 15 października 2021 r., i powiedzieć, że spragnieni talentu artystki, która tworzy muzykę, muzykę, która jest jedną z najlepiej sprzedających się na świecie, to jakby nic nie powiedzieć. Zaledwie po ośmiu godzinach, które minęły od premiery, odtworzono go… jedenaście milionów (!) razy!  Za teledysk, jeden z najpiękniejszych, jakie było mi dane zobaczyć, odpowiada Xavier Dolan, kanadyjski reżyser, który przed laty współpracował z wokalistką podczas kręcenia wideoklipu do jej wielkiego przeboju „Hello”. Mężczyzna nie ukrywa, że miał nadzieję na to, iż ponownie uda im się nawiązać współpracę:


„Szczerze miałem nadzieję, że ponownie uda się nam współpracować. Dla mnie nie ma silniejszych doznań, niż spotkanie dwóch artystów po latach przerwy. Ja się zmieniłem. Adele się zmieniła. To jest okazja, by celebrować to, jak się rozwinęliśmy, a zarazem pozostaliśmy wierni swoim marzeniom. Wszystko jest takie samo, ale jednak inne”.



Jak wypadł ten duet? Wspomniałam, że teledysk jest jednym z najpiękniejszych, jakie dane mi było obejrzeć. Ja, jako kobieta, która ma słabość do stylistyki retro/vintage nie mogła nie docenić czarno-białego tła, wiejskiego domku i pięknego samochodu (wokalistka odtwarza własny utwór z… kasety magnetofonowej!), który jest ukłonem w stronę dawnej myśli technicznej. Ta przepiękna ballada, wokal Adele, w połączeniu z czarno-białym teledyskiem koi zmysły wzroku i słuchu, które w dobie lat 20. XXI wieku są nieustannie narażone na przebodźcowanie. 



Podobne odczucia wzbudza we mnie utwór oraz teledysk do „Jak na filmach” naszej rodzimej wokalistki, Anity Lipnickiej. Jest samochód, jest czarno-biały teledysk, a co najważniejsze – jest świetny utwór i równie kojący, jak w przypadku brytyjskiej wokalistki, wokal. 

Zastanawiam się, czy Anita nie została zainspirowana teledyskiem do „Easy on Me”? Warto przy tym dodać, że teledysk do utworu Anity ukazał się niecałe dwa lata po premierze teledysku jej koleżanki po fachu. Póki co, to pytanie pozostanie bez odpowiedzi… 



Powróćmy do „30”. Jeśli podczas odsłuchu „My Little Love” czuję się tak, jakbym wkroczyła w prywatną przestrzeń wokalistki i jej syna, to w trakcie reszty albumu czuję się jak gość… zadymionego pubu usytuowanego gdzieś w latach 50. ubiegłego wieku. Tak właśnie brzmią dźwięki na ostatnim albumie artystki. Jest soulowo, jazzowo, momentami goszczą brzmienia w stylu R’n’B (rhythm and blues). Nie ma mowy o jakichś popisach muzycznych, muzycy towarzyszący wokalistce na tym albumie nie mają możliwości rozwinięcia skrzydeł, pozostają wierni swojemu zadaniu, czyli stworzeniu odpowiedniego tła dla jednego z najlepszych żeńskich wokali XXI wieku. Jest oszczędnie i nastrojowo. 

Adele porusza. Jej wokal, jej interpretacje poszczególnych utworów poruszają tak samo, jak przed laty, jednak same kompozycje to już zupełnie inna para kaloszy. Mało tego, artystka doskonale zdawała sobie sprawę, że album będzie zupełnie inny, niż jej poprzednicy. Był to efekt zamierzony. 


„Nie chciałam, żeby mój nowy album brzmiał jak „Hello”. Tamta piosenka uczyniła mnie aż nazbyt popularną”. 




Nie od dziś wiadomo, że niesamowita popularność Adele, którą zawdzięcza tylko i wyłącznie swojej własnej – oryginalnej, wyróżniającej się na tle muzyki popularnej XXI wieku – twórczości, jest dla niej uciążliwa. I faktycznie, ostatni album wokalistki jest dojrzalszy, bardziej stonowany i bardziej „cichy”. Mam tutaj na myśli brak przebojów na miarę wspomnianego chociażby „Hello”, wcześniejszych „Rolling In the Deep”, „Set Fire to the Rain”… 

Do tego albumu trzeba dojrzeć. Poczuć jego specyficzny klimat. Może przykład, którym za chwilę się posłużę będzie dla czytelników nietrafiony, jednak to tylko pozory.



Cofnijmy się do lat 90. w Polsce, do raczkującej kapitalistycznej rzeczywistości. To właśnie w tamtym okresie, po dwóch entuzjastycznie przyjętych płytach/kasetach, rapcore’owy zespół Flapjack z Guzikiem za mikrofonem, w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku powrócił na rynek z płytą/kasetą (niepotrzebne skreślić) pod tytułem „Juicy Planet Earth”. To był szok dla znacznej części wiernego grona słuchaczy. I tak jak w przypadku Adele, było „ciszej”, dojrzalej… Brak było następców „Ruthless Kick” czy „Fairplay”. 

Niezależnie od czasów, słuchacze nie zmienili swojego podejścia do zmian stylistycznych, na jakie decydują się poszczególni artyści. W przypadku Adele sytuacja wygląda podobnie. Może stylistyka najnowszego albumu Adele nie jest aż tak drastycznie odległa niż wspomniana propozycja muzyczna Flapjacka od poprzednich albumów w ich dorobku, ale jednak różnice są.

Dla jednych „30” jest albumem dojrzałym, pięknym, krótko: jest godnym następcą poprzedników. Dla innych, lekkim rozczarowaniem, bo nie na to czekali, a przypominam, okres oczekiwania trwał aż sześć długich lat! Jeszcze inni doceniają, w końcu Adele zmagała się na nim z trudnymi emocjami, album jest odzwierciedleniem jej samej z tamtego okresu. Doceniają, lubią, jednak plasuje się on na samym końcu prywatnej listy ulubionych albumów Brytyjki.



„30” składa się głównie z ballad, w zdecydowanej większości z nim usłyszymy fortepian. Wyjątkiem jest „Woman Like Me”. Ten utwór jest wyjątkiem również w warstwie tekstowej, bo choć w pozostałych utworach Adele nie zwraca się bezpośrednio do swojego byłego małżonka (opowiada jedynie o swoich odczuciach i emocjach), w tej kompozycji, pełnej wyrzutów można usłyszeć:


„Teraz inny mężczyzna otrzyma miłość, którą cię darzyłam”.


To album o bólu rozstania, macierzyństwie, poszukiwaniu siebie.




   Nie potrafię stwierdzić, na którym miejscu na mojej prywatnej liście ulubionych albumów Adele plasuje się „Trzydziestka”. Jak wspomniałam, album tak bardzo różni się od swoich poprzedników, że nie sposób jest mi odpowiedzieć na to pytanie. „30” odstawiam gdzieś na bok, ale to nie oznacza, że jest gorszy. Wręcz przeciwnie. Jest doskonały w swojej wyjątkowości. Miłośnicy brzmień w stylu retro będą zachwyceni! To płyta, która potrzebuje specjalnych warunków do odsłuchu. 

To nie przebojowe „Set Fire to the Rain”, które dane mi było usłyszeć nie raz i nie dwa podczas przerw w hokejowych rozgrywkach w moim rodzinnym mieście (to już ponad dekada!). 

Ta płyta najlepiej „smakuje” w prywatnej przestrzeni, jakim jest ulubiony pokój, najlepiej, gdy za oknem króluje już mrok, i nic ani nikt nie zakłóca tych delikatnych, subtelnych, wkradających się w najgłębsze zakamarki duszy dźwięków. 

Pomimo  tej inności, „Trzydziestka” okazała się być hitem na listach przebojów. Zaraz po premierze album zdobył status najlepiej sprzedającego się albumu w dwudziestu siedmiu krajach (!). W ojczyźnie artystki album otrzymał nagrodę albumu roku podczas ceremonii Brit Awards, co skutkowało kolejnym sukcesem wokalistki – Adele została pierwszą solową artystką w historii, która trzykrotnie dokonała tego czynu. Ponadto został nominowany do sześciu nagród Grammy. Adele udało się zdobyć jedną z nich w kategorii Najlepszy Solowy Występ Popowy, dzięki wykonaniu utworu „Easy on Me”. 

Dzięki temu Adele jest liderką w tej kategorii (cztery zwycięstwa).  Do tej pory sprzedaż „Trzydziestki” sięgnęła 5,54 miliona egzemplarzy.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Defekt Muzgó - "Wszyscy jedziemy..." (1991)

Megadeth - "So Far, So Good... So What!" (1988)