Amy Winehouse - "Frank" (2003)
Chociaż trudno mi w to uwierzyć, ale w lipcu upłynie dokładnie czternaście (!) lat od śmierci legendarnej już wokalistki, jaką bez wątpienia była Amy Winehouse (a może i wciąż jest, wszak legendy nigdy nie umierają). Miałam to szczęście, by poznać twórczość Amy jeszcze za jej życia, więc tym bardziej szokuje, że od jej odejścia z tego łez padołu minęło już tyle czasu. A przecież o jej śmierci, której towarzyszył wielki smutek, dowiedziałam się jakby wczoraj…
Amy odeszła w wieku dwudziestu siedmiu lat, w okresie jej życia ukazały się zaledwie dwa albumy studyjne. Dwa, ale za to JAKIE! W przeszłości skreśliłam kilka słów na temat jej najsłynniejszego dzieła – „Back to Black” – dziś skupię się na płycie, dzięki której wkroczyła na rynek muzyczny.
Jednak zanim to nastąpi, zacznę od tego, że Amy już w bardzo młodym wieku przejawiała zainteresowanie muzyką – rozpoczęło się od gitary. Nastolatka wykazywała zainteresowania gitarą, która należała do jej brata. Natomiast w wieku piętnastu lat zdobyła własną, by w końcu zacząć pisać teksty.
Imała się różnych zajęć: pracowała jako dziennikarka w rubryce rozrywkowej, ale co bardziej interesujące, w końcu rozpoczęła swoją karierę wokalną w lokalnym zespole Bolsha Band.
Imponującym może być fakt, że w dwutysięcznym roku zdobyła stanowisko głównej wokalistki w National Youth Jazz Orchestra (Narodowa Młodzieżowa Orkiestra Jazzowa).
W końcu nastąpił jeden z najważniejszych przełomowych momentów w życiu wokalistki: w dwa tysiące drugim roku, dziewiętnastoletnia wówczas Amy, rozpoczęła pracę nad swoim debiutanckim albumem, któremu ostatecznie nadano tytuł „Frank”. Frank nawiązuje do charakteru kompozycji na albumie, z ang. słowo „frank” oznacza nic innego, jak „szczery”. I taki jest właśnie ten album: wokalistka, można by rzec, „udokumentowała” emocje po zakończonym związku z siedem lat starszym Chrisem Tylerem: warstwa tekstowa na albumie w lwiej części nawiązuje do tego rozdziału w jej życiu.
Jednak tytuł albumu zawiera w sobie dwa znaczenia: drugi odnosi się do Franka Sinatry, jednego z idoli artystki – trzeba przyznać, że nie sposób przejść obojętnie obok zainteresowań muzycznych młodziutkiej przecież artystki.
„Frank” ukazał się w Wielkiej Brytanii 20 października 2003 r., a za mikrofonem stała wówczas zaledwie dwudziestoletnia dziewczyna. W kolejnym roku został wydany w pozostałych krajach europejskich oraz w Kanadzie. Z kolei dopiero w 2007 r. album pojawił się w Stanach oraz w Australii.
Nawiązując do tej szczerości, o której wspomniałam, idealnym przykładem będzie tekst do utworu „Take the Box”:
„Wróciłam wieczorem do domu i nic nie było tak, jak powinno
Czuję się, jakbym pisała do ciebie list, ale to do mnie niepodobne,
znasz mnie
Jestem taka wkurw…, nie chcę przypominać sobie o tobie
Kiedy to wszystko przemyślałam, będąc w twojej kuchni
Pożegnałam się z sypialną pachnącą tobą
Panie „Fałszywe pozory” jesteś bez sensu
Po prostu cię nie znałam
(…)
Stanik od Moschino, który dałeś mi w zeszłe święta
Włóż go do pudełka, włóż go do pudełka
Szczerze mówiąc, już tam jest, mam to gdzieś
Włóż go do pudełka, włóż go do pudełka
Po prostu weź”.
Trzeba przyznać, że tytuł albumu jest adekwatny do treści na nim zawartych: Amy doskonale wiedziała, co robi. Tekst utworu powala szczerością przekazu, wokalistka nie szczędzi słuchaczowi szczegółów rozpadu swojego związku. Co ciekawe, warstwa muzyczna „kłóci się” z tekstem. Nie jest ani skocznie, ani agresywnie. Wręcz przeciwnie – kompozycję cechuje balladowy nastrój.
„Take the Box” jest drugim singlem (z czterech) promującym album, który ukazał się 12 stycznia 2004 r. Zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych utworów w dorobku wokalistki.
Odwrotnością do balladowej kompozycji jest „Stronger Than Me”, pierwszy singiel z albumu, który ukazał się 6 października 2003 r. Warto odnotować, że w 2004 r. utwór zdobył nagrodę Ivora Novello za najlepszą współczesną piosenkę przyznawaną przez Brytyjską Akademię Autorów Tekstów i Kompozytorów.
Podobnie jak w przypadku, „Take…”, wokalistka nie przebiera w słowach:
„Powinieneś byś silniejszy niż ja.
Jesteś na tym świecie siedem lat dłużej ode mnie
Nie wiesz, że powinieneś być mężczyzną, a nie słabeuszem w porównaniu do tego
za kogo mnie masz?
(…)
Zawsze stawiasz mnie w pozycji dominującej
Jedyne, czego potrzebuję, to mężczyzna, który potrafi spełnić swoją rolę”.
Gdy utwór dobiega końca, autorka nazywa swojego chłopaka „lady-boy”, co jest chyba najbardziej uwłaszczającym ze wszystkich określeń. Jak wspomniałam, artystka nie gryzie się w język, nie daje słuchaczowi pola do domysłów.
Utwór jest po po prostu rewelacyjny! Właściwie jako pierwszy z albumu „Frank” zwrócił moją uwagę. Z mojej perspektywy, wspomniana powyżej nagroda dla „Stronger Than Me” jest zatem w pełni zasłużona.
„Fuck Me Pumps” – z tego utworu, tak dla odmiany, możemy dowiedzieć się, co wokalistka sądzi na temat kobiet w specyficznych, nie dających pola wyobraźni, strojach: krótkie, opinające biodra spódniczki, kobiety, stałe bywalczynie charakterystycznych miejsc zwanych barami. Na pierwszy plan wysuwa się – o dziwo – nawet nie jadowity tekst, a ironia i pogarda, które wyzierają ze strun głosowych wokalistki:
„Kiedy wchodzić do baru
Wylansowana jak gwiazda
Kołyszesz się na swoich seksownych szpilkach
Faceci zwracają uwagę
Ale przez twoją ekipę z torebkami Gucciego
Trudno zgadnąć, kto na którą się patrzy
Bo wszystkie jesteście jednakowe
I wszyscy znają wasze imiona
I to wasze jedyne chwile sławy
Nigdy nie przegapisz nocy
Bo twoim życiowym marzeniem
Jest zostanie żoną piłkarza
Nie lubisz graczy
Tak twierdzisz
Ale naprawdę nie miałabyś nic przeciwko milionerowi
(…)
Jesteś więcej niż fanką
Szukającą faceta
Ale kończy się na jednorazówkach
(…)
Więc nie czuj się urażona
Jeśli nazwie cię szmatą
Bo jak ścierkę, codziennie ktoś cię wyżyma”.
Pragnę przypomnieć, że utwór ukazał się w 2003 r., i nie dość, że w ogóle się nie zestarzał, to wręcz jakby nabrał jeszcze więcej mocy. Z perspektywy czasu tylko zyskał na aktualności. Utwór ukazał się na małej płycie jako singiel numer cztery. Premiera odbyła się 23 sierpnia 2004 r.
„October Song” – tekst utworu jest swego rodzaju hołdem dla… zmarłego kanarka Amy.
„Dzisiaj moja ptaszynka odleciała
Odeszła znaleźć swoją dużą, niebieską sójkę
Ale zanim wyruszyła, natknęła się na światło gwiazd
Codziennie wieczorem śpiewałam kołysankę o krainie ptaków
Codziennie wieczorem śpiewałam dla swojej Avy”.
„In My Bed” – singiel numer trzy, który został wydany 5 kwietnia 2004 r., to znów nawiązanie do minionego związku artystki. Wokalistka (zgodnie z narzuconą zasadą: szczerość przede wszystkim), opowiada o swoim życiu erotycznym. Co ciekawe, pomimo rozstania z partnerem, tekst utworu w dalszym ciągu jest nawiązaniem do jego osoby.
„Chciałabym powiedzieć, że to łamie mi serce
Jak łamałeś mi je na początku
(…)
Chodzi o to, czego wiem, że nie potrafisz zrobić: odseparować seksu od emocji
Śpię sama, słońce wciąż wschodzi
A ty nadal trzymasz się swojego kaprysu
(…)
Nigdy nie sądziłam, że moja pamięć, o tym co mieliśmy
Może być uszkodzona
Ale nie mogłam pozwolić temu trwać
Potrzebowałam tego, tak samo, jak ty
A teraz nie jest trudno zrozumieć, czemu rozmawiamy tylko po nocach
Jedyny moment, w którym trzymam twoją dłoń
Jest po to, by uzyskać właściwy kąt”.
Pod względem muzycznym dzieje się naprawdę wiele. I choć brzmienie debiutanckiego albumu Amy Winehouse jest zdominowane przez jazz, zmysł słuchu wychwyci również nawiązania do soulu, reggae’a, R&B oraz… hip-hopu - za wyraziste bity odpowiada producent Salaam Remi Gibbs. To naprawdę arcyciekawa mieszanka, nie sposób przejść obok niej obojętnie!
I wreszcie ona. Jej głos. Jej „czarna” barwa głosu, pomimo tego, że jest rodowitą Europejką. Jej głos, który jak ulał pasuje do jazzowo-soulowych kompozycji. Jej wspaniały, hipnotyzujący mezzosopran.
Muszę przyznać, że początki z albumem „Frank” nie były dla mnie łatwe – może dlatego, że przygodę z muzyką Amy rozpoczęłam od znacznie „równiejszego” pod względem muzycznym jej drugiego krążka, „Back to Black”. Jedynymi utworami, które od samego początku skradły moje serce były „Stronger Than Me”, „Fuck Me Pumps” oraz „Take the Box”. Na to, by przekonać się do całości, jak się okazało, potrzebowałam czasu, ponieważ, moim zdaniem, krążek w niczym nie ustępuje znacznie popularniejszemu następcy. Jest po prostu inny, co nie znaczy, że gorszy. Dziś mogę śmiało napisać, że uwielbiam to, co młodziutka wokalistka zaserwowała nam na swojej debiutanckiej płycie.
Co ciekawe, twórczyni nie podzielała mojego zdania. Nie lubiła tego albumu, stwierdziła nawet:
„nie mam go w domu”, a co więcej:
„Niektóre rzeczy na tym albumie sprawiają, że idę w jakieś cholernie gorzkie miejsce. Nigdy nie słyszałam tego albumu od początku do końca”.
„Frank” zdobył nominację do nagrody Mercury Prize – coroczna nagroda przyznawana dla najlepszego albumu muzycznego wydanego przez artystę z Wielkiej Brytanii lub Irlandii.
19 grudnia 2008 r. uzyskał status potrójnej platyny, a do września 2014 r. sprzedał się w ponad milionie egzemplarzy w samej Wielkiej Brytanii.
Komentarze
Prześlij komentarz