Dido - "No Angel" (1999)
Moje pierwsze skojarzenie z Dido, to… czołówka serialu „Roswell: w kręgu tajemnic”. Ten amerykański serial był emitowany na przełomie wieków, i to właśnie we wspomnianej czołówce możemy usłyszeć utwór „Here with Me”, który ukazał się na debiutanckim albumie artystki.
Z tego też powodu wokalistka jest silnie powiązana z czasami mojego dzieciństwa, zresztą największe sukcesy odnosiła właśnie na początku XXI wieku.
Co ciekawe, pierwotnie „No Angel”, debiutancki album brytyjskiej wokalistki, ukazał się w czerwcu 1999 r. w samych Stanach Zjednoczonych (za wydanie odpowiadało wydawnictwo Arista Records). Dopiero w lutym 2001 roku osiągnął zasięg globalny.
To właśnie w tamtym roku ukazał się legendarny dziś utwór rapera o pseudonimie Eminem – mowa o utworze „Stan” – w którym zostały użyte fragmenty „Thank You”, jednego z singli promujących „No Angel”. W teledysku do utworu „Stan” Dido gra dziewczynę tytułowego Stana.
Nie ma co ukrywać; popularność utworu Eminema w dużej mierze przyczyniła się do wzrostu popularności samej Dido.
Jeśli chodzi o wspomniane „Thank You”, ukazało się ono na singlu 12 grudnia 2000 r.
Jest to bezapelacyjnie jeden z moich ulubionych utworów artystki.
Powróćmy do początków tejże recenzji, bo to właśnie tam wspomniałam o utworze „Here with Me” (na singlu ukazał się 17 maja 1999 r.), który przychodzi mi do głowy jako pierwszy, jeśli chodzi o twórczość Dido.
Jak wspomniałam, po raz pierwszy usłyszałam go w czołówce serialu „Roswell…”, który był emitowany w latach 1999-2002 na antenie telewizji Polsat. Ach!
Za każdym razem, tuż przed planowaną emisją serialu, wybierałam się do swojej przyjaciółki, byśmy mogły go razem obejrzeć. Uwielbiałyśmy ten serial! Pamiętam również, że odtwórca roli Maxa Evansa, czyli Jason Behr, w tamtym czasie liczący sobie dwadzieścia sześć wiosen, grał ucznia liceum… :D Cóż, szczęściarz! :D Takie geny…
Powróćmy do samego serialu – byłyśmy naprawdę zakręcone na jego punkcie! Pamiętam, gdy raz, już w trakcie emisji serialu, przyszła do mojej przyjaciółki nasza koleżanka z sąsiedztwa.
Chciała z nami porozmawiać, ale my – psychofanki „Roswell…” - kazałyśmy jej siedzieć cicho! :D
To chyba cud, że pozwoliłyśmy jej na oddychanie… :D Jejku, pamiętam tę sytuację, jakby wydarzyła się zaledwie wczoraj: „ciii! Zaraz Max i Liz się pocałują!”. :D Wpatrywałyśmy się w tę romantyczną scenę jak urzeczone. :D
Za każdym razem, gdy słucham „Here with Me”, cofam się do początków obecnego wieku, znów jestem tą małą dziewczynką, która przed oczami ma czołówkę z serialu o kosmitach w ludzkim ciele.
Zresztą wiele lat później, gdy postanowiono wyemitować powtórki serialu, zachowywałyśmy się podobnie; to już był okres szkoły średniej, a my za każdym razem, w dzień emisji, wracałyśmy pędem ze szkoły, by przed ekranem telewizora, móc po raz kolejny przeżywać przygody bohaterów. :D
I jeszcze jedno wspomnienie z „Here with Me” na czele. Uwielbiałam ją śpiewać. Mojej przyjaciółce tak bardzo podobało się moje wykonanie tego utworu, że co chwilę prosiła mnie, bym go jej zaśpiewała. Muszę przyznać, że wstydziłam się śpiewać przed innymi ludźmi, więc rzadko udawało się jej, by mnie do tego namówić. Ale cóż… była na tyle sprytna, że pewnego dnia… po prostu nagrała mnie na kasetę magnetofonową! Tak, bez mojej wiedzy! :D Skoro tak bardzo jej się podobał mój śpiew, a ja nie byłam skłonna, by śpiewać… Jejku, ależ byłam na nią zła, gdy się o tym dowiedziałam! :D To, że mnie nagrała, odkryłam dopiero po fakcie! :D
„Here with Me” pojawiła się również na ścieżce dźwiękowej do filmu „To właśnie miłość”.
Dopiero po wielu latach zainteresowałam się twórczością Dido. Przez bardzo długi okres czasu moja znajomość jej twórczości ograniczała się tylko i wyłącznie do odtwarzania „Here with Me”.
Nie żałuję, że właśnie od albumu „No Angel” rozpoczęłam swoją przygodę z jej muzyką, już tak na poważnie.
To właśnie stamtąd pochodzą takie genialne kompozycje (prócz wspomnianych powyżej utworów), jak: „Hunter” (na singlu ukazał się 10 września 2001 r.), „Don’t Think of Me” (na singlu ukazał się 19 lutego 2000 r.), „All You Wan’t” (na singlu ukazał się 10 grudnia 2001 r.), "My Lover's Gone" (cudowna ballada) oraz… Właściwe to musiałabym wymienić zdecydowaną większość utworów z debiutu wokalistki; na płycie obecnych jest jedenaście utworów podstawowych, do tego dwunasty, bonusowy „Take My Hand”.
Ten album, w mojej opinii, nie ma słabych utworów. Nawet „Take My Hand”, który wyróżnia się lekko klubowym klimatem, nie odstaje od reszty.
A jeśli już mowa o muzyce; album utrzymany jest w popowej konwencji. Pop, który wybrzmiewa z płyty, doprawdy rozpieszcza uszy słuchacza. Mamy w tym przypadku do czynienia z muzyką popową na naprawdę wysokim poziomie. Do naszych uszu docierają dźwięki akustycznych gitar, smyczków… Elektroniczne podkłady są wyważone, nie drażnią zmysłu słuchu.
Album charakteryzuje się melancholią. Do tego ten wyjątkowy, „ciepły” głos Dido... Rozpoznam jej głos zawsze i wszędzie. W każdych warunkach. Uwielbiam słuchać tej płyty leżąc na łóżku z zamkniętymi oczami; w tych warunkach „No Angel” idealnie „wchodzi”. ;)
Powiedzieć, że „No Angel” zdobył uznanie, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Jednak, jak wspomniałam na samym początku, dopiero dwa lata od pierwotnej premiery, zdobył uznanie na całym świecie. Tylko do 2003 roku album sprzedał się w nakładzie piętnastu milionów (!) egzemplarzy. Mało tego - uplasował się na drugim miejscu najlepiej sprzedających się albumów lat dwutysięcznych w Wielkiej Brytanii; Dido wyprzedził tylko James Blunt z albumem „Back to Bedlam”, co nie zmienia faktu, że „No Angel” jest jednym z najlepiej sprzedających się albumów na Wyspach.
W 2019 roku został wymieniony jako dziewiąty najlepiej sprzedający się album XXI wieku w Wielkiej Brytanii. Natomiast ukoronowaniem jest fakt, że znalazł się również wśród dziesięciu albumów nominowanych do nagrody Brit Awards w kategorii „Najlepszy brytyjski album poprzednich trzydziestu lat”.
Na Szczecińskiej Liście Przebojów znalazły się dwa single; tak przeze mnie uwielbiany „Here with Me” oraz „Hunter”. Ten pierwszy osiągnął pierwsze miejsce i nie schodził z niego przez… bardzo długą ilość czasu. W Polsce album uzyskał status platynowej płyty.
Te wybitne osiągnięcia nie dziwią; w internecie znalazłam kilka opinii miłośników heavy metalu, którzy twierdzą, że „No Angel” to jeden z tych wyjątkowych albumów, które widnieją u nich dumnie na półce, wyjątkowych, bo nie związanych z muzyką gitarową. I tutaj cytat:
„Może będzie to mało męskie, czy coś, ale przyznam się bez bicia – bardzo lubię ten album”.
Inny:
„(…) chciałem tylko napisać, że u sporej liczby miłośników gitarowego grania widziałem ten album na półce, co swego czasu mnie uspokoiło, myślałem, że skoro cenię tę płytę, to ze mną jest coś nie tak. ;)”.
Dla mnie „No Angel” równie dobrze mógłby być albumem typu „The Best of”. Do tych dwunastu kompozycji dodałabym jeszcze „Life for Rent” oraz „White Flag” z następcy „No Angel”, czyli krążka „Life for Rent”.
Ocena:
5/5
Komentarze
Prześlij komentarz