Edyta Bartosiewicz - "Szok'n'Show" (1995)
Skojarzenia. Każdy je ma. Mogą być one zarówno przyjemne, jak i przeciwnie – mogą sprawić, że czujemy złość, niepokój, smutek… Dziś będzie o tych pierwszych. Edyta Bartosiewicz – wokalistka, która nierozerwalnie jest połączona z moim wczesnym dzieciństwem. Niezaprzeczalna gwiazda lat 90. XX wieku. W 2000 roku zdobyła tytuł Osobowości Dziesięciolecia magazynu „Tylko Rock” (od 2003 roku funkcjonującego pod nazwą „Teraz Rock”), zresztą obecnie także odnosząca niemałe sukcesy; przykładem niech będzie zdobycie Fryderyka za ostatni album, „Ten moment” (2020 rok). Ja cofnę się jednak w dalszą przeszłość, do innego momentu Edyty. Do momentu, który uważam za dużo lepszy, dużo bardziej udany. Przynajmniej dla mnie.
Cofnijmy się do lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku. To właśnie wtedy światło dzienne ujrzał pierwszy moment z nadchodzącego albumu wokalistki o jakże charakterystycznej barwie głosu (choć gdyby się tak zastanowić, Edyta w tamtym czasie wyróżniała się także wyglądem; jej image zmienił się diametralnie – królowały ostre, wyraziste odcienie ubrań). „Szał”, bo o nim mowa w połowie lat dziewięćdziesiątych narobił sporo szumu. I choć artystka już wcześniej przejawiała inspiracje rock’n’rollem, na dwóch jej poprzednich płytach próżno było szukać tak wyrazistych, ostrych brzmień! W rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty Edyta weszła naprawdę głośno. Taka ciekawostka: możecie sobie wyobrazić, że pierwszy singiel Edyty z płyty „Szok’n’Show”, dokładnie TEN singiel, można było usłyszeć w rozgłośniach radiowych? No cóż… lata dziewięćdziesiąte rządziły się swoimi prawami. Obecnie w rozgłośniach radiowych możemy usłyszeć co najwyżej spokojniejsze utwory wokalistki, utrzymane w konwencji ballady.
Powróćmy do skojarzeń. „Szał”, pierwszy singiel z trzeciego albumu, kojarzy mi się z „Suszą”. Oba utwory cechuje gitarowa energia, z pewnością – obok „The Eye” – to jedne z najmocniejszych kompozycji w dorobku artystki.
Album promowały cztery single, drugim z nich był „Zegar” (to jedna z piosenek, które często gdzieś tam się przewijały w umyśle małej dziewczynki, którą wówczas byłam). „Zegar” wydano we wrześniu, bezpośrednio przed ukazaniem się albumu; „Szok’n’Show” ujrzał światło dzienne 9 października 1995 roku.
Drugi singiel znacznie różnił się od pierwszego – „Zegar” to już typowy przebój, brak w nim tej ostrości, tego gitarowego szaleństwa, co nie znaczy, że nie przypadł mi do gustu. Wręcz przeciwnie, bardzo lubię ten numer. Ta mała dziewczynka, którą byłam te dwadzieścia sześć lat temu, wciąż we mnie mieszka i ma się dobrze. ;)
Trzeci singiel, „Ostatni”, znów różni się od reszty. Jest to typowa ballada, czyli gatunek, z którym Edyta kojarzyła się już wcześniej. Cenię Edytę za jej charakterystyczny wokal (te wokale z chrypką!) oraz za emocje, które wkłada w każde wykonanie, bo dzięki temu sprawia, że brzmi bardzo dobrze zarówno w tych spokojniejszych, jak i ostrzejszych numerach. „Ostatni” obok „Zegara” to piosenki, które stanowią ścieżkę dźwiękową mojego wczesnego dzieciństwa. „Ostatni” ukazał się już w następnym roku; luty tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć.
„Na nic gniew”, czyli singiel numer cztery (ukazał się w lipcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego, rok po pierwszym singlu) jest chyba najmniej zapadającym w pamięć utworem promującym krążek, co nie znaczy, że jest słaby. Zdecydowanie nie, acz najmniej charakterystyczny.
Na trzecim krążku Edyty, podobnie jak na poprzednich, znajdziemy utwór w języku angielskim (mowa o gitarowym „The Eye”), jednak na jedenaście utworów stanowi on zaledwie jeden moment, co w porównaniu z jej poprzednimi albumami wypada skromnie. Przypomnijmy sobie debiutancki „Love” – lwia część albumu wykonana jest w obcym języku, z kolei na bestsellerowym „Śnie” znajdzie się przynajmniej kilka utworów w jednym z najpopularniejszych języków świata.
Za tekst oraz muzykę odpowiada sama artystka; wyjątkiem jest singiel „Na nic gniew”, do którego muzykę, wraz z Edytą skomponował gitarzysta, Maciek Gładysz.
Album, pomimo blisko trzydziestu lat od premiery, nie zestarzał się. Brzmieniowo jest więcej niż dobrze; za mastering i realizację nagrań odpowiada jeden z najlepszych producentów w tym kraju – Leszek Kamiński. Podobają mi się efekty jego pracy, producent współpracował z wieloma artystami, min. zespołem IRA, Wilki, Obywatelem G.C., Varius Manx, Hey… Czternastokrotna nominacja do nagrody Fryderyk naprawdę nie zaskakuje.
„Szał! Dziki Szał!” na tę płytę nie może dziwić. Wszak za album od początku do końca odpowiadali bardzo utalentowani twórcy. Wielokrotna obecność na listach, sympatia fanów, wreszcie ogromna sprzedaż zaowocowała tym, że Edyta Bartosiewicz stała się jedną z najpopularniejszych artystek w ostatniej dekadzie minionego wieku.
„Szok’n’Show” tuż obok „Snu” oraz debiutanckiego „Love” jest moim ulubionym albumem warszawskiej wokalistki (a może nawet najlepszym?) Trzeci album tylko umocnił pozycję charakterystycznej wokalistki na polskiej scenie muzycznej. Album zdobył status podwójnej platyny, sprzedając się w nakładzie ponad czterystu tysięcy egzemplarzy (ach, te lata dziewięćdziesiąte i popularność kaset/płyt)!
I tak jak w jednej z najpopularniejszych piosenek Edyty – chciałabym móc chwycić wskazówki zegara w dłoń, i krzyknąć: „cała wstecz!”. Niestety, ostatnia dekada XX wieku już nie powróci, ale cieszmy się tym, co mamy. Tymi magicznymi utworami, które miały premierę w tamtym – jakże charakterystycznym przecież dla naszego kraju – czasie.
Lista utworów:
1. Susza
2. Możesz
3. Zegar
4. Spóźniony
5. Szał
6. Czas przypływu
7. The Eye
8. Na nic gniew
9. Ty rozumiesz
10. Podwodne miasta
11. Ostatni
Skład:
- Edyta Bartosiewicz - aranżacje, wokal, produkcja muzyczna
- Radek Zagajewski - aranżacje, bas
- Maciej Gładysz - aranżacje, gitara
- Romuald Kunikowski - aranżacje, instrumenty klawiszowe
- Krzysztof Poliński - aranżacje, perkusja
- Grzegorz Piwkowski - mastering (5,6)
- Julita Emanuiłow - mastering
- Leszek Kamiński - mastering, realizacja nagrań.
Ocena:
5/5
Komentarze
Prześlij komentarz