Queen - "Sheer Heart Attack" (1974)
Natchnieniem do stworzenia kilku (może trochę więcej niż kilku ;)) słów na temat tej płyty była trzydziesta rocznica śmierci wokalisty, Freddiego Mercury’ego (24 listopada 1991 roku).
Zespół Queen zajmuje w moim sercu szczególne miejsce; od niego rozpoczęła się moja przygoda z rock’n’rollem. Przełom lat 80. i 90. XX wieku był dla zespołu okresem dramatycznym – Mercury, zmagając się z wirusem HIV, który z czasem wywołał zbierający śmiertelne żniwo AIDS, pomimo trudnego do wyobrażenia cierpienia, kilka ostatnich lat swojego życia poświęcił na pozostawienie swoim kolegom z zespołu, jak najwięcej materiału muzycznego.
Dziś jednak będzie o innym dramacie, dramacie gitarzysty, który miał miejsce na początku lat siedemdziesiątych; Brian, mimo poważnych problemów ze zdrowiem, nie dał sobie chwili na odpoczynek; dzielnie pracował nad materiałem, który miał trafić na trzecią płytę w dorobku zespołu. Powyższe przykłady dowodzą, że muzykom Queen można pozazdrościć samozaparcia, wytrwałości w dążeniu do celu.
Cofnijmy się do roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego, czyli szczególnego okresu dla kariery zespołu; bowiem to w tym okresie grupa wydała nie jeden, ale aż dwa albumy długogrające.
8 marca 1974 roku ukazał się drugi krążek grupy, zatytułowany po prostu „Queen II”, z kolei dokładnie osiem miesięcy później, bo 8 listopada, światło dzienne ujrzał trzeci krążek, który, jak na ironię, zważywszy na poważne problemy zdrowotne gitarzysty, zatytułowano „Sheer Heart Attack” (choć trzeba przyznać, że choroba Briana z atakiem serca nie miała nic wspólnego).
Zaczęło się niewinnie. W styczniu (czyli jeszcze przed premierą drugiego albumu) zespół wyleciał do Australii, co wiązało się ze szczepieniami ochronnymi. Tak się pechowo dla Briana Maya złożyło, że igła, której użyto w celu zaszczepienia gitarzysty, nie została należycie zdezynfekowana, co doprowadziło do gangreny, a to z kolei wiązało się z ryzykiem amputacji ręki.
Mimo poważnego problemu, grupa postanowiła jednak odbyć trasę promującą drugi album, żeby była jasność; Brian także wystąpił w składzie. Czy to była dobra decyzja? Możecie się domyślić.
Infekcja gitarzysty postępowała, zaś apogeum całej sytuacji nastąpiło w maju, podczas pierwszej trasy po Stanach; wówczas Queen towarzyszył innemu brytyjskiemu zespołowi, Mott The Hoople.
I to właśnie podczas tej trasy, po jednym z koncertów gitarzysta stracił przytomność, co z kolei doprowadziło do hospitalizacji – Brian zapadł na wirusowe zapalenie wątroby.
Zespół był zmuszony wycofać się z trasy, która miała trwać jeszcze prawie miesiąc.
Brian z ostrym zapaleniem wątroby trafił do izolatki na cały miesiąc, z kolei Queen powrócił do studia.
„Biedny Brian, był żółty, jasno-żółty, jestem w szoku, że udało nam się go przepchnąć przez kolejkę imigracyjną na lotnisku JFK w Nowym Jorku. Biedak ledwo stał, więc wpakowaliśmy go do samolotu, zawieźliśmy do domu, a potem do szpitala. Był bardzo chory. Byliśmy zrozpaczeni. Skróciliśmy trasę, to była nasza pierwsza podróż do Ameryki, więc uczucia były mieszane, ale z drugiej strony bardzo martwiliśmy się o Briana”.
- Roger Taylor, perkusista zespołu.
Materiał na „Sheer Heart Attack” został zarejestrowany w czterech różnych studiach, w Anglii i Walii. W związku z chorobą gitarzysty, który przebywał w szpitalu, muzycy byli zmuszeni wypracować nową metodę pracy nad rejestracją utworów; podczas pracy nad poprzednimi albumami, gitara, podobnie jak inne instrumenty, pełniła funkcję podkładu – na samym końcu dodawano wokal.
Od lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku zespół zmuszony był pracować inaczej; partie gitarowe dodano na samym końcu, już po powrocie Briana ze szpitala i to właśnie ten sposób rejestracji utworów pozostał z muzykami na lata. W czasie, gdy gitarzysta nie był w stanie towarzyszyć swoim kolegom podczas pracy w studiu, mogli oni liczyć tylko na pianino, perkusję i bas, czasami do tego wszystkiego dochodziła gitara akustyczna, za którą odpowiedzialny był basista, John Deacon.
A skoro przy Johnie jesteśmy – „Sheer Heart Attack” był pierwszym albumem, na którym John zadebiutował jako kompozytor – mowa tutaj o słodkiej, popowej piosence „Misfire”.
Na samym początku wspomniałam o niesamowitej determinacji chorego gitarzysty – właśnie tutaj przyszła pora na rozwinięcie tematu; mimo nienajlepszego samopoczucia, jeszcze podczas pobytu w szpitalu, muzyk zdołał stworzyć cztery utwory na album, nad którym – w tym samym czasie – podczas pobytu w studiu, pracowali jego koledzy.
O jakich utworach mowa? „Now I’m Here”, hard rockowy numer, który zdecydowanie brzmi lepiej w wersji koncertowej, aniżeli w wersji studyjnej. To właśnie podczas popisu na żywo Brian mógł w pełni rozwinąć skrzydła; wersja studyjna nie przekonuje aż tak bardzo, choć gdybym stwierdziła, że utwór w wersji studyjnej po prostu mi się nie podoba, skłamałabym.
Ale prawdziwym cudem, arcydziełem jest utwór otwierający płytę – „Brighton Rock”. A cóż to takiego? To nic innego, jak popis talentu gitarzysty, bo trzeba szczerze powiedzieć, że banalny tekst o miłości dwojga zakochanych w sobie ludzi, to nic innego jak pretekst do popisu, umiejętności gitarowych Briana. Solo, które za każdym razem sprawia, że zbieram szczękę z podłogi. I tutaj zarówno wersja studyjna, jak i koncertowa zasługują na uznanie. Przy czym trzeba przyznać, że chyba nie było ani jednego razu, by Brian zagrał „Brighton Rock” zgodnie z oryginałem zawartym na płycie. Z każdym kolejnym wykonaniem solówka Briana tylko zyskiwała na długości.
Dowodem na to, jak imponujący jest ten utwór niech będzie to, iż czytelnicy magazynu „Guitar World” umieścili popis Briana na liście „100 Greatest Guitar Solos”.
Solo (którego charakterystyczną cechą jest m.in. wykorzystanie efektu echa) sięga początków roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego, a jego początków można doszukiwać się w utworze „Son And Daughter”, który został umieszczony na debiucie grupy.
„[zapytany o inspirowanie się Hendrixem przy tworzeniu „Brighton Rock”] Mogą być, aczkolwiek do tego czasu przestałem już słuchać Hendrixa, i wolę myśleć, że rozwijałem swój własny styl. Zwłaszcza solówka w środku utworu, którą grałem podczas trasy z Mott The Hopple i którą stopniowo rozwijałem. […] To polega na używaniu urządzenia powtarzającego, czego jak mi się wydaje, nikt do tej pory nie robił. Bardzo przyjemnie pracuje się z tym urządzeniem, bo można spiętrzyć harmonie albo skrzyżować rytmy, a nie jest to wielokrotne powtórzenie, którego używali Hendrix czy The Shadows, co wcale nie jest złe, gdyż tworzy niezły hałas. Jednak to jest jedno powtórzenie, które powraca, czasami dodaję jeszcze jedno. Dzięki czemu możesz planować lub eksperymentować i stworzyć efekt w stylu „Phew”. Takie były początki „Brighton Rock”, który następnie bardziej się rozwinął”.
- Brian May, 1983.
Trzecim utworem, który wyszedł spod ręki gitarzysty był „Dear Friends”, wzruszająca fortepianowa ballada, kompletne przeciwieństwo „Brighton Rock” oraz wyżej wspomnianego „Now I’m Here”, który zresztą doczekał się miana singla promującego trzeci krążek.
„She Makes Me (Stormtrooper in Stilettoes)” to ostatni utwór stworzony oraz zaśpiewany przez samego gitarzystę. Żeby być szczerą, przyznam, że jest to jedyny numer na „Sheer Heart Attack”, który uważam za przeciętny. „She Makes Me…” jest miałki, nijaki. Do tego delikatny wokal Briana – powiedzmy sobie szczerze, wokal Briana w porównaniu do jego talentu gitarowego jest… No cóż, Briana w roli wokalisty słucha się dobrze, ale nie oszukujmy się, sukcesu jako wokalista z pewnością by nie osiągnął. Jednak w tym utworze, śpiew Briana dodatkowo męczy, a przecież sama kompozycja nie należy do udanych. Może być, choć w przypadku jej braku, album nie straciłby na wartości.
„Killer Queen” to jakże ważny utwór w karierze grupy. Kompozycja, za którą odpowiadał Freddie Mercury (zresztą wokalista dostarczył najwięcej materiału na album) została pierwszym międzynarodowym hitem grupy. W Anglii uplasowała się na drugim miejscu najpopularniejszych singli, natomiast w Stanach utwór uplasował się na pozycji dwunastej. A to przecież nie wszystkie kraje, w których „Killer Queen” podbił serca publiczności. Mercury dostał za tę kompozycję swoją pierwszą nagrodę - Ivora Novello (nagroda przyznawana tekściarzom oraz kompozytorom w Londynie przez Brytyjską Akademię Kompozytorów i Tekstopisarzy).
Wróćmy na chwilę do Briana; po dwóch miesiącach gitarzysta był gotów, by wrócić do zespołu i nagrać swoje partie do utworów, które pojawią się na trzecim albumie. Teraz miało być tylko coraz lepiej… Miało być. Ale tak się nie stało, ponieważ Brian ponownie trafił do szpitala, choć tym razem z powodu wrzodu na dwunastnicy – konieczna była operacja.
Gitarzysta miał podstawy, by sądzić, że jego przygoda w zespole Queen wkrótce dobiegnie końca – z pewnością jego niezdolność do pracy musiała mu bardzo ciążyć. Ale od czego ma się przyjaciół? Fredde Mercury, który był bardzo częstym gościem w szpitalu, zapewniał kolegę, że nie ma takiej możliwości, by Queen z niego zrezygnował. Dotrzymali obietnicy.
Po powrocie Briana, pozostali muzycy zadbali o jego komfort, do studia zawitało łóżko, na którym Brian w każdej chwili mógł udać się na spoczynek. A musicie wiedzieć, że robił to często – wymioty, które w tamtym momencie towarzyszyły gitarzyście, uniemożliwiały całej ekipie wymarzony tryb pracy.
„Tenement Funster” to utwór skomponowany przez
perkusistę, także przez niego zaśpiewany. I jak to u Rogera już bywa; jest to fajny, rockowy numer. Osobiście jestem wielką fanką jego
barwy głosu – tej chrypy, rockandrollowego pazura nie sposób pomylić z żadną
inną… może poza Rodem Stewartem, z którym bywa nawet mylony. 😉 Zresztą Roger odniósł
się do tego, mówiąc, że „nigdy nie próbowałem brzmieć jak on”. To niesamowite,
ale nie ma w tym ani krzty przesady: porównajcie sobie brzmienie głosu obu
panów. Dodatkową umiejętnością Rogera jest fakt, że podczas występów na żywo potrafił równocześnie grać na zestawie perkusyjnym i śpiewać (!).
Warto wspomnieć, że w tym utworze rolę gitarzysty rytmicznego przejął basista – John zastąpił Briana, który z powodu problemów ze zdrowiem, mimo obecności w studiu, nie był w stanie zagrać tego utworu.
Początków „Stone Cold Crazy” należy doszukiwać się
jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych w repertuarze grupy Wreckage, w której
za mikrofonem stał Farrokh Bulsara (pseudonim Freddie Mercury przyjął później). Co ciekawe, jeśli wierzyć słowom wokalisty, jest to pierwszy utwór Queen wykonany na żywo. Debiut sceniczny grupy miał miejsce dwa lata przed debiutem płytowym - w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku.
Jest to jedyna kompozycja na „Sheer Heart Attack” (oraz w latach siedemdziesiątych w ogóle) pod którą podpisali się wszyscy członkowie Queen – pierwotna wersja była zdecydowanie wolniejsza – można wywnioskować, że każdy z członków zespołu miał wkład w ostateczną wersję utworu. Co ciekawe, kompozycja wyprzedziła swe czasy – przecież „Stone Cold Crazy” to prototyp thrash metalu! Te riffy gitarowe, ta zawrotna szybkość… Wiele lat później, jeden z przedstawicieli Wielkiej Czwórki Thrash Metalu – zespół Metallica umieścił cover tego nagrania na swojej płycie. Co ciekawe, za ów cover metalowcy otrzymali nagrodę, i to nie byle jaką – Grammy.
„Flick Of The Wrist” – wsłuchajcie się w te wokalizy Rogera Taylora! Mroczny, tajemniczy klimat i do tego gra Maya! Jeden z najlepszych utworów w całym dorobku zespołu.
„Lily Of The Valley” za tę oraz powyższą kompozycję odpowiada Freddie Mercury – w przeciwieństwie do „Flick…”, „Lily…” to przepiękna, chwytająca za serducho ballada.
Jedna płyta, tyle różnych melodii – jakby tego było mało, Queen zamarzył sobie powrót do lat… dwudziestych XX wieku! „Bring Back That Leroy Brown” – Brian zagrał na ukulele!
„In The Lap Of The Gods… Revisited”- potężny wokal Freddiego góruje nad całym utworem, balladowy utwór, który jest zwieńczeniem dzieła czwórki z Londynu.
Ciekawostką jest fakt, że quennowa wersja brytyjskiego hymnu narodowego, została zarejestrowana 27 października, ale było już za późno, by umieścić ją na płycie, dlatego ukazała się dopiero na przełomowej „A Night At The Opera”, którą zespół wydał rok później.
W przeciwieństwie do „God Save The Queen”, zespół nie zdążył ukończyć na album utworu, od którego wzięła się nazwa albumu – „Sheer Heart Attack”. Zamieszczono go dopiero w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym siódmym roku na albumie „News Of The World”.
Nie sposób nie wspomnieć o okładce, która przecież rzuca się w oczy; należy do jednych z najciekawszych okładek w historii, przynajmniej w mojej ocenie.
Wyobraźcie sobie, że muzycy, specjalnie na potrzeby sesji, pozwolili na to, by ich ciała „zdobiła” wazelina… Pozwólcie, że oddam głos szczeremu do bólu wokaliście:
„Pamiętam męki, jakie przeszliśmy podczas tej sesji fotograficznej. Wyobrażasz sobie, jak trudno było wszystkich namówić, by nasmarowali się dokładnie wazeliną, a następnie pozwolili się oblać wodą z węża? W rezultacie otrzymaliśmy czterech członków zespołu, wyglądających zupełnie nie po królewsku, opalonych, zdrowych i tak mokrych, jakby pocili się przez tydzień… Wszyscy spodziewali się jakiejś wspaniałej okładki w stylu „Queen III”, ale to było coś nowego, coś co ich zaskoczyło. Nie dlatego, że się całkowicie zmieniliśmy – bo to był tylko pewien etap, przez który przechodziliśmy. Nadal byliśmy tak samo pedziowaci, nadal byliśmy tymi samymi pięknisiami, co przedtem. Chcieliśmy tylko pokazać, że potrafimy zrobić coś innego”.
„Sheer Heart Attack” plasuje się wysoko, bo w pierwszej trójce moich ulubionych dokonań Królowej. Różnorodność, jaka poraża na tej płycie, aczkolwiek, mimo wszystko, trudno wyobrazić sobie ten album chociażby bez jednego utworu (może poza „She Makes Me…” ;)), z pewnością dowodzi o klasie muzyków, z jaką mamy do czynienia. A gdyby dodać do tego okoliczności zewnętrzne, które towarzyszyły w trakcie przygotowań nad albumem…
Co ciekawe, dla perkusisty grupy, to właśnie „Sheer Heart Attack” jest ulubionym albumem, który stworzył wspólnie z zespołem.
„To album, który lubię najbardziej. Panuje na nim harmonia. Jest dużo bardziej spójny niż wiele innych naszych płyt. Mimo zróżnicowania repertuaru”.
I w dużej mierze ta różnorodność sprawiła, że zespół stał się inspiracją dla muzyków późniejszych pokoleń, od Metallici, o której wcześniej była mowa, po progresywny Dream Theater (już w kolejnym wieku zespół nagrał cover medleya Tenement Funster/Flick of the Wrist/Lily of the Valley), nie wspominając o innych gatunkach muzycznych, bo przecież zespół Queen - z czym zgodzą się nawet krytycy grupy - bardzo trudno wcisnąć w jedną konkretną szufladkę.
Lista utworów:
1. Brighton Rock
2. Killer Queen
3. Tenement Funster
4. Flick of the Wrist
5. Lily of the Valley
6. Now I'm Here
7. In the Lap of the Gods
8. Stone Cold Crazy
9. Dear Friends
10. Misfire
11. Bring Back That Leroy Brown
12. She Makes Me (Stormtrooper in the Stilettoes)
13. In the Lap of the Gods... Revisited
Skład:
- Freddie Mercury - wokal, fortepian, efekty taśmowe
- Roger Taylor - perkusja, wokal, gitara rytmiczna
- John Deacon - bas, kontrabas, gitara
- Brian May - gitara, wokal, fortepian, ukulele, banjo, efekty taśmowe
Ocena:
5/5
Komentarze
Prześlij komentarz