Megadeth - "Rust In Peace" (1990)


Będąc miłośniczką metalu, nazwa "Megadeth", chcąc nie chcąc, gdzieś mi się tam o uszy co jakiś czas obijała.
Mogę tylko z całym przekonaniem stwierdzić, że żałuję, iż postanowiłam się z tym zespołem zapoznać... tak późno. Zdecydowanie za późno.

Jak większość fanów metalu, którzy zaczynają swoją przygodę z tym gatunkiem, zaczęłam od ich konkurencji (o ironio!), czyli od sławetnej nazwy Metallica.
Upłynęło już wiele wody w Wiśle, kiedy w końcu sięgnęłam po płyty Rudego i spółki - jak wcześniej wspomniałam, nazwa obijała mi się o uszy wielokrotnie, ale zawsze były wcześniej inne zespoły do sprawdzenia (swoją drogą, to dziwne, bo przecież Megadeth to jeden z podstawowych metalowych zespołów).

Żeby było jeszcze ciekawiej, wcale nie zaczęłam odkrywania tego zespołu od płyty "Rust In Peace" (wydanej 24 września 1990 roku) - z tego co pamiętam, był to wydany dwa lata później album "Countdown to Extinction".
Kiedy jednak udało mi się w końcu sięgnąć po ów album, doznałam absolutnego szoku.
Pierwsze co różni ten album od swoich poprzedników z lat 80. to... bardzo dobra produkcja.
Nareszcie coś na miarę Megadeth!
Przyznam otwarcie, że poprzednie trzy wydawnictwa zostały bardzo skrzywdzone właśnie poprzez tą złą produkcję.
Podstawowa tracklista utworów składa się z dziewięciu punktów, natomiast moje wydanie płyty zostało wydłużone o cztery dodatkowe numery ("My Creation" oraz trzy wersje demo utworów znanych z podstawowej wersji).
Na pierwszy ogień wyłania się "Holy Wars... the Punishment Due", który podpowiada nam, w jakim stylu będzie brzmiała reszta utworów.

"Rust In Peace" to thrashmetalowa jazda, jednak zupełnie inna niż chociażby najsłynniejszy album zespołu Slayer - "Reign In Blood". W przeciwieństwie do muzyki Toma i spółki, która charakteryzuje się ekstremalną szybkością i jednostajnością utworów, muzyka "Rudego" i kolegów na "Rust In Peace" brzmi co prawda agresywnie, jednak jej partie instrumentalne są wysoce rozbudowane.
Warstwa tekstowa w dużym stopniu opowiada o konfliktach zbrojnych.
Dave Mustaine, jak powszechnie wiadomo, zmagał się z uzależnieniem od narkotyków, więc i te jego doświadczenia obowiązkowo znalazły się na płycie w utworze pod tytułem "Poison Was the Cure".
Na jednym z najsłynniejszych albumów Megadeth znalazł się kawałek o wszystko mówiącym tytule "Tornado of Souls", który opowiada o wieloletnim związku lidera grupy - jest to również jeden z najpopularniejszych dzieł tej kapeli.

Ostatni kawałek to "Rust In Peace... Polaris", który jest jednym z moich ulubionych utworów tej grupy.
Uwielbiam w nim wszystko - od warstwy tekstowej (antywojenny utwór), genialny wokal Mustaine'a, aż do wspaniałej, charakterystycznej melodii.

Co z pozostałymi numerami?
Uważam, że nie ma sensu się dłużej nad nimi rozpisywać, ponieważ ta płyta nie ma słabszych momentów.

Co, oprócz genialnych kompozycji, sprawiło, że album stał się przełomem w karierze grupy?
Na pewno wyżej wspomniana produkcja - nareszcie zespół brzmi tak, jak od początku powinien oraz obecność nowych muzyków w zespole; do Davida Ellefsona i Dave'a Mustaine'a dołączyli genialny wirtuoz gitary, Marty Friedman (sam Mustaine wspomniał, że w momencie kiedy po raz pierwszy usłyszał grę Friedmana stwierdził, że w porównaniu z nim wypada dość blado i musi jeszcze poćwiczyć) oraz perkusista Nick Menza.
Tym samym te cztery indywidualności zapoczątkowały na płycie "Rust In Peace" tak zwany "złoty skład".
Szkoda, że obecnie ten skład z lat 90. to już przeszłość - Marty odszedł z zespołu w 1999 roku, Nick rok wcześniej, by wrócić na chwilę do grupy w 2004 roku.
Niestety gdyby nie śmierć muzyka w 2016 roku, pewnie jakaś część fanów nadal miałaby nadzieję na powrót słynnego składu.

Recenzja byłaby niekompletna, gdybym nie wspomniała o równie ciekawej jak muzyka, okładce.
Z tej właśnie okładki spogląda na nas "maskotka" zespołu, czyli Vic Rattlehead, słynny szkieletor stworzony specjalnie dla potrzeb wizerunkowych grupy.
Zawsze kojarzy mi się on z Eddiem the Headem, innego słynnego metalowego bandu - Iron Maiden.
Wracając do Vica - stoi on w laboratorium obok pojmanego kosmity, zaś za Rattleheadem widnieją zniesmaczeni politycy, którzy zapewne sami pojmali owego kosmitę.

Podsumowując: czwarty krążek Megadeth to genialny, przełomowy, kopiący po tyłku, wirtuozerski thrash i jedna z najwspanialszych metalowych płyt, jakie dane było poznać światu.
Swoją drogą, jest to idealny kompakt do samochodu. ;)

Lista utworów:

1. Holy Wars... The Punishment Due
2. Hangar 18 
3. Take No Prisoners
4. Five Magics
5. Poison Was the Cure
6. Lucretia
7. Tornado of Souls
8. Dawn Patrol
9. Rust In Peace... Polaris
10. My Creation
11. Rust In Peace... Polaris (demo)
12. Holy Wars... The Punishment Due (demo)
13. Take No Prisoners (demo)

Skład:

- Dave Mustaine - wokal, gitara rytmiczna, gitara prowadząca
- David Ellefson - bas, chórki
- Marty Friedman - gitara prowadząca
- Nick Menza - perkusja

Ocena:

5/5

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Defekt Muzgó - "Wszyscy jedziemy..." (1991)

Megadeth - "So Far, So Good... So What!" (1988)

Adele - "30" (2021)